„— A tam krzyż stoi… w tym miejscu… — Z jakiej racji krzyż w tym miejscu — a? — Jak to krzyż, panie generale… Ludzie postawią, drudzy czapki uchylają — i tak se ta stoi… Już też i spróchniał od dołu, podparło go się tam z boku dwoma „pasierbami”… — Kto postawił? — nalegał generał. — Prawdę powiedziawszy… — mruknął niewyraźnie Guńkiewicz, uśmiechając się nieśmiało — prawdę powiedziawszy, to ja ten krzyż postawiłem. Drzewa tu mamy w bród. Wzięło się jodłę zdrową, jędrną, wystałą. Obrobił ją do kantu, a nawet tu obecny cieśla, a nasz teraz pan wójt…” (Stefan Żeromski, Echa leśne).
Było ich pięciu. Bardzo młode chłopaki. Dwaj z nich to żołnierze legendarnego oddziału „Parasol” Andrzej Klawer – „Pedro”i Ludwik Michałowski – „Wańka”. Trzej pozostali o nazwiskach do dziś nieznanych. Podobno dostali rozkaz przejścia przez to miejsce pod osłoną nocy, ale spieszyli się, wybrali dzień i to ich zgubiło.
Był to dzień drugi sierpnia roku 1944. W okolicy wioski Wolica, blisko podnóża Skarpy wpadli w zasadzkę. Zostali dostrzeżeni i zaatakowani przez hitlerowców. Zabito wszystkich, a mieszkańcy wioski po odejściu wroga pod płaczącą wierzbą ich pochowali. Miejsce urokliwe. Cud polskiej przyrody stał się milczącym świadkiem tragedii. Tragedii, jakich wtedy wiele. Tego samego dnia w innym miejscu zmarła w szpitalu powstańczym Krystyna Krahelska. Piękna sanitariuszka wcześniej pozująca do pomnika warszawskiej Syreny. Takie smutne preludium i zły znak, zwiastun późniejszego dramatu całego miasta.
Dziś nie ma już wioski o nazwie Wolica. Dawna jej część na Skarpie została wchłonięta przez dzielnicę ursynowską. Miejsce na dole przy ulicy Rzodkiewki, gdzie zginęli chłopcy, teraz znajduje się na skraju Wilanowa. W odległym tle widać wilanowskie osiedla. Zdarzenie upamiętnia pod wierzbą mogiła. Szczątków zabitych w tej glebie już nie ma, zaraz po wojnie ciała zostały ekshumowane. Ale miejsce pamięci pozostało. Ma nawet swojego strażnika. Spotkałem go przypadkowo, gdy z troską zajmował się czczonym miejscem. Całą historię chłopców znał, z ochotą opowiedział. Mieszka bliziutko, przy ulicy Orszady. Jego zmarły ojciec też tam mieszkał, zdarzenie bardzo dobrze pamiętał, bo był naocznym świadkiem, wiedzę o nim przekazywał.
Łąki wokół leciwej już wierzby niedawno były pełne palenisk i legowisk bezdomnych. Dziś czasem zapuści się młodzież, zdarzy się, że parę butelek wina wypije, muzyki posłucha. Ale mogiłę każdy szanuje. Często z ciekawości przystanie rowerzysta, tabliczkę z nazwiskami przeczyta. Ktoś inny schowa się w cieniu drzew przed upałem, papierosa wypali, poduma. Parędziesiąt metrów wcześniej trawa rozorana przez panoszące się po zmroku dziki, jednak im bliżej mogiły, tym bardziej wszystko zadbane.
Równo trzydzieści lat temu przy wierzbie na drewnie wyryto napis:
„Dopóki czerni się ścieżka ku tej krzywej wierzbie, pod którą za Polskę oddaliście życie , dopóty ten naród godzien jest wolności.”
Przed każdą rocznicą, zanim jeszcze zapłoną znicze, mogiła już z liści wysprzątana, rośliny na niej ogarnięte i podlane. Strażnik pamięci więc czuwa. Wyłonił się wtedy jak zjawa i zniknął. Nawet nie mam adresu jego domu, ale wiem, że jest w pobliżu. Jeśli będę odwiedzał mogiłę częściej, na pewno spotkam go znowu.
tekst i foto: Adam Hohendorff
nauczyciel języka polskiego i wiedzy o kulturze w Społecznym Liceum Ogólnokształcącym nr 4 im. Batalionu AK „Parasol” w Warszawie