Wszyscy czekają na wakacje. Jednak ja miałam szczególny powód. 22 czerwca wyjeżdżałam w najlepszą podróż mojego życia – na Bliski Wschód. Było nas w sumie 13 sztuk, razem z nieodłącznym profesorem Robertem Czyżewskim. Wśród naszej dwunastki byli przedstawiciele 2 i 3 gimnazjum,1 licealnej i jeden absolwent. Tak więc tego dnia wszyscy zjawiliśmy się na Okęciu, skąd wylecieliśmy do Turcji.
W Stambule byliśmy około godziny 18, a o 20 wsiedliśmy do autobusu jadącego w stronę Kapadocji. Gdy następnego dnia rano wysiedliśmy na dworcu w Goreme, nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom. Normalne miasteczko, ale w tle ogromny płaskowyż. W tym momencie prof. Robert Czyżewski powiedział z uśmiechem: – Dzisiaj tam wejdziemy. I tak się stało. No, może nie weszliśmy na sam szczyt, ale było blisko.
Nie będę opowiadać szczegółowo każdego dnia, wspomnę tylko, że zwiedziliśmy podziemne miasta, Open Air Museum, Zelwe (miasto w skale) i przeszliśmy doliną Ihlary – drobny spacer 11 km. Po 5 dniach spędzonych wśród skał, czekała nas ponad 24-godzinna podróż do Damaszku. Na granicy nie mieliśmy większych problemów, choć parę osób miało problemy żołądkowe. Podróż była męcząca, ale mimo to, gdy dotarliśmy do stolicy Syrii, musieliśmy wyjść na miasto żeby coś zjeść.
Damaszek to piękne miasto. Bardzo wschodnie. Bardzo muzułmańskie. Idąc jego ulicą nie zrozumiesz napisów na sklepach ani co do ciebie mówią ludzie. Oślepiają cię barwy strojów i zapachy korzennych przypraw, ogłuszają klaksony samochodów i wrzaski przekupniów. Bardzo łatwo się zagubić w jego wąskich uliczkach, ale na tym polega urok tego miejsca. Najlepiej wspominam sok pomarańczowy, przyjemnie chłodzący w gorący wieczór.
Spędziliśmy tam 3 dni, zwiedzając sam Damaszek (meczet Umajjadów, Suk al-Hamidije, Muzeum Narodowe i Wojska, Okno św.Pawła, Dom Ananiasza) oraz jego 0kolice – Hauran (Filippopolis, Bosra, Sueida, Ezra). Później przejechaliśmy na wybrzeże, po drodze oglądając Homs, Maloulę i Sednayę. W Tartous (Tortoza) zostaliśmy zaatakowani przez nieznośny klimat – gorący i wilgotny. Jakoś przeżyliśmy, chętnie korzystając z wyjazdów do Crac de Chevaliers, Klasztoru św.Jerzego, Aurunt i Marquab.
Po 2 dniach spędzonych w Tortozie, pojechaliśmy do granicy, a później do Antiochii. Następnego dnia ruszyliśmy do Kas wybrzeżem Morza Śródziemnego. To była długa podróż. Jednak w Kas mieliśmy możliwość wypoczynku. Basen, ciche miasteczko, plaże… cieszyliśmy się urokami lata. Można by wymienić wycieczkę statkiem połączoną z nurkowaniem, obiecywaną nam jeszcze w Polsce. Wypoczęliśmy i nabraliśmy nowych sił przed Konstantynopolem.
Sam Stambuł można zwiedzać tygodniami. My mieliśmy 3 dni, a chcieliśmy zobaczyć wszystko. Choć nie było to możliwe, myślę, że i tak dużo obejrzeliśmy – Błękitny Meczet, Hagia Sofia, Muzeum Archeologiczne, pałac Topkapi, Muzeum Wojska, Muzeum Mozaiek, Muzeum Narodowe, Galata… no i oczywiście mury, na których wysłuchaliśmy historii zdobycia Konstantynopola.
14 sierpnia nadszedł czas wyjazdu. Na lotnisku pożegnaliśmy profesora, który czekał w Turcji na swoją rodzinę i sami wsiedliśmy do samolotu. Miło było wrócić do ojczyzny. Ale trochę szkoda tego morza, tych potraw, tej atmosfery…
W przyszłym roku też jadę. A na razie – tęsknię…