W niedzielę 10 października zmarł Witold Sławski, pseudonim „Sławek”, „Dilma” – żołnierz Batalionu AK „Parasol”, uczestnik Powstania Warszawskiego, naoczny świadek śmierci Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Wielki przyjaciel ursynowskiego Społecznego Liceum Ogólnokształcącego nr 4 im. Batalionu AK „Parasol”, jeszcze z czasów, zanim szkoła przyjęła imię tego legendarnego oddziału.
Urodził się w roku 1924. W czasie okupacji hitlerowskiej już jako 16-letni chłopiec zaangażował się w działalność konspiracyjną w Szarych Szeregach. Brał udział w akcjach „małego sabotażu”. W roku 1944 został żołnierzem Batalionu AK „Parasol”. W dniu 1 sierpnia mieszkanie jego wuja przy Placu Teatralnym było skrzynką kontaktową przed słynną Godziną „W”. Wśród żołnierzy, których tam przyjął i przenocował „Sławek” był poeta Krzysztof Kamil Baczyński ps.”Krzysztof”. Zebrani wzięli potem udział w zdobywaniu i obronie Pałacu Blanka. Tam w dniu 4 sierpnia „Sławek” był naocznym świadkiem śmierci Baczyńskiego:
„Wbiegliśmy na pierwsze piętro pałacyku Blanka Był tam duży hol, a dalej korytarz wzdłuż Daniłowiczowskiej. Ten korytarz prowadził właśnie do gmachu, do którego obaj biegliśmy. „Krzysztof” chyba na chwilę przystanął przy oknie od placu Teatralnego, naprzeciwko wylotu korytarza. Leżał pod oknem z przestrzeloną głową. To się działo koło jedenastej, dwunastej. Ja pobiegłem dalej – nie wiedziałem, że zginął. Pochowano go na dziedzińcu ratusza – na tym dziedzińcu, gdzie jest wieża zegarowa.”
Dalszy szlak powstańczy „Sławka” to była Wola, Stare Miasto, Czerniaków – miejsca, gdzie toczyły się najcięższe walki. Miał również doświadczenie w przemieszczaniu się kanałami:
„Wędrówka przez kanały to osobny fragment. Trwała kilka godzin w warunkach nie do odtworzenia. Wchodziłem do kanału na placu Krasińskich przy ulicy Długiej. Ten kanał biegł pod Miodową, pod Krakowskim Przedmieściem. Dalej szliśmy odnogą, by wyjść na Warecką przy Nowym Świecie. Pierwszy odcinek był nawet dobry, bo można było go przejść w pozycji wyprostowanej. Ale nawet wtedy szło się powoli. Trzeba uwzględnić warunki. Dźwigaliśmy broń, pomagaliśmy iść rannym, a byli to poważnie ranni, bo lekko ranni pozostawali wśród walczących do ostatka. Niektórych rannych trzeba więc było nieść. Z takim obciążeniem brnęliśmy przez kanał, którym coś płynęło. Woda, ścieki. Miałem wysokie buty, więc nie nalewało mi się od góry, ale kto miał krótkie, to szedł z pełnymi. Przechodziliśmy pod otwartymi włazami – chyba na Krakowskim Przedmieściu… Ciemno, światła żadnego, cisza musiała być, jeśli to tylko było możliwe. Jednak nie zawsze dawało się ją zachować. Ranni, których nieśliśmy na plecach, nie byli w stanie się powstrzymać A pod tymi włazami trzeba było uważać, zachowywać się jak najciszej, bo Niemcy wrzucali z góry wiązki granatów. Po jakimś czasie, który wydawał się nieskończenie długi, dochodziło się do odnogi kanału prowadzącego na Warecką i tu zaczynało już być bardzo źle. Można było iść tylko zgiętym w pół. A jeżeli pomagało się komuś, niosło się nosze, to trudno było się zmieścić. Kanał miał może metr, może metr dziesięć wysokości, też był pełny ścieków, ściany miał oślizłe. Oprzeć się nie było jak, bo się wszystko ześlizgiwało po tym szlamie. Tak brnęliśmy parę godzin. Ten marsz był bardzo długi. Nie mierzyłem czasu, ale przypuszczam, że to trwało gdzieś koło ośmiu godzin, może dłużej. Łącznie z przerwami, bo się stało, czekało, aż się zwolni odcinek przed nami, dopłynie skądś trochę powietrza, skończą się wybuchy granatów przy studzienkach. To było piekło. Wychodziło się na Wareckiej. Pamiętam to do dziś. Wyszedłem z tego kanału brudny, śmierdzący i pierwsze, co zobaczyłem, to były czyściutkie buty. Bo najpierw zobaczyłem te buty i ogarnęło mnie złudne uczucie, że tu taki spokój. Człowiek wyłaził po tej drabince, po tych szczeblach resztką sił i jak tylko wytknęło się głowę nad właz, widać było poziom jezdni. Była taka cisza, wiaterek przedmuchiwał, żadnych strzałów, żadnych Niemców. I te buty czyściutkie, wymuskane.” – wspominał.
Na Czerniakowie został ciężko ranny w klatkę piersiową i dolne kończyny, mimo to udało mu się przeprawić przez Wisłę i uratować. Prawie pół roku trwała jego rekonwalescencja szpitalna.
Mieliśmy zaszczyt i przywilej poznać „Dilmę” i wielokrotnie gościć go na Hawajskiej. W postawie tego byłego żołnierza „Parasola” zwracały uwagę skromność, unikanie w wojennych wspomnieniach nadmiaru patosu i tak rzadka u świadków historii „oszczędność’ wypowiedzi, ważenie słów. Sam mówił, że najbliższa mu była postawa wyrażająca się w słowach „bądź uczciwy, pomagaj, nie rób niczego, co niegodne”. I tym zasadom pozostał wierny.
Adam Hohendorff, nauczyciel języka polskiego