Elżbieta Dziębowska (1929-2016) miała wtedy 14 lat. Mieszkała na Powiślu i chodziła do szkoły krawieckiej. Rozczytywała w książkach Marii Rodziewiczówny i tej literackiej fascynacji zawdzięczała swój okupacyjny pseudonim „Dewajtis”. Dewajtis to w powieści znanej pisarki nazwa dębu, nie mogła więc kojarzyć się z wyglądem filigranowej dziewczynki. Dlatego koleżanki ułożyły o niej sympatycznie prześmiewczą rymowankę:
„Ma mleko pod nosem
A w zębach pieluszki
Tak podobna do dębu
Jako słoń do muszki”
Ale pseudonim pasował do jej wytrwałości i hartu ducha , które obok odwagi, zorganizowania i spostrzegawczości czyniły ją jedną z najbardziej cenionych łączniczek Batalionu AK „Parasol”. Trafiła tam do komórki wywiadu oddziału. Uczestniczyła też w akcjach wykonania wyroku na hitlerowskich oprawcach z więzienia na Pawiaku. Na początku roku 1944 została wyznaczona do obserwowania domu kata Warszawy – Kutschery, na którego podziemne państwo wydało wyrok śmierci. W oparciu o dostarczone informacje o godzinach wyjazdu oprawcy i innych ważnych szczegółach przygotowano akcję jego likwidacji. To była dzielnica niemiecka, miejsce szczególnie niebezpieczne.
„Dewajtis” podczas dyskretnej obserwacji domu Kutschery udawała młodszą niż była. Miała zaplecione w koszyk warkoczyki, ubierała się w białe podkolanówki. Uczestniczyła też w samej akcji, miała tam zadanie przekazania sygnał o zbliżającym się wozie z Kutscherą. Akcja – jak wiemy powiodła się – a „Dewajtis” podobnie jak inni uczestnicy została odznaczona „Krzyżem Walecznych”.
Walczyła również w Powstaniu Warszawskim, będąc łączniczką samego, legendarnego „Radosława”. Rola niezwykle odpowiedzialna, z zadaniami wymagającymi też dużej odwagi. Ale jak pisała skromnie pani Elżbieta po latach: „Odwaga to nie bojowość i tupet, ale umiejętność przełamania strachu. Strachu zaś było dość, a do tego głód, brud, biegunka. Że przetrwałam, choć poległo tyle moich koleżanek i kolegów?” W Powstaniu została ranna i we wrześniu wyszła z Warszawy pod lufami niemieckimi, ukryta wśród ludności cywilnej, wypędzanej przez hitlerowców z płonącego miasta.
Tak znalazła się w obozie przejściowym w Pruszkowie. Lata powojenne nie oświetliły akowskich bohaterów blaskiem należnej chwały. To był stalinizm, wielu niektórych żołnierzy aresztowano, innym stwarzano problemy w życiu zawodowym, zaś oficjalna propaganda prowadziła przeciw Armii Krajowej oszczerczą nagonkę. Pani Elżbieta wspominała: „Próbowałam po prostu żyć normalnie i robić to, co lubię. A że my wszyscy, byli żołnierze AK, wyszliśmy z tamtej wojny rozdarci i ciężko pokaleczeni wewnętrznie i duchowo? Nie mogło być inaczej, skoro oddawaliśmy swojej sprawie wszystko, a zostaliśmy zaplutymi karłami reakcji? To bolało najmocniej, nie mówiąc już o gwałtach, jakie spotkały kolegów…”
Pani Elżbieta miała też po wojnie ogromne osiągnięcia naukowe. Będąc doktorem muzykologii na Uniwersytecie Jagiellońskim, została redaktorem naczelnym Encyklopedii Muzycznej PWM – iście benedyktyńskiego, naukowego przedsięwzięcia, na które wszyscy melomani czekali przez wiele lat. Doczekała się też wielu magistrantów. Niektórzy z nich dopiero przypadkiem dowiadywali się o jej wojennej przeszłości.
„Dewajtis” była ostatnią żyjącą uczestniczką akcji na Kutscherę. Cztery lata temu zmarł „Miś” ( Michał Issajewicz )– w czasie akcji kierowca, który zajechał wozowi Kutschery drogę. W lutym tego roku odeszła na wieczną wartę łączniczka „Kama” (Maria Stypułkowska- Chojecka). Nie ma więc już wśród żyjących ani jednego z uczestników tamtej słynnej brawurowej akcji polskiego podziemia. Zostały po nich znaczona sercem i krwią historia oraz nasza pamięć.
PS. Fragmenty wypowiedzi Pani Elżbiety Dziębowskiej pochodzą z książki Zbigniewa Damskiego „Najmłodsi od Parasola”.
Adam Hohendorff
nauczyciel języka polskiego i wiedzy o kulturze w Społecznym Liceum Ogólnokształcącym nr 4
im. Batalionu AK „Parasol” w Warszawie